Wilk Miejski Wilk Miejski
528
BLOG

Życie, śmierć, nieśmiertelność - duchowość i wiedza, a pustka rytów religijnych

Wilk Miejski Wilk Miejski Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

 

Kosmiczny spektakl –

Życie, śmierć, nieśmiertelność…

 

 

Całe życie trawimy sami siebie.

jednak zostawiamy śmierci zbyt wiele nie zużytego.

Stanisław Jerzy Lec

 

Wszystko, co jest stworzone, przemija. Trudzcie się, więc bez wytchnienia!

Gautama Budda w godzinie śmierci

 

Nie twierdzę wcale, że kultura patriarchalna jest zła dlatego, że jest patriarchalna. Twierdzę, że jest zła, ponieważ zdusiła chaos. Potępiła go i ustanowiła rządy Marduka, boga prawa i porządku. Musimy takie zapatrywanie na chaos bezwzględnie odrzucić, jeśli chcemy uratować planetę, życie, miłość.


Ralph Abraham

 

Skąd pochodzi strach przed śmiercią? Zapewne jest impulsem biologicznym, który posiadają organizmy jednokomórkowe, jak i zwierzęta, zapewne i rośliny, nie mówiąc już o naczelnych, naszych „krewnych” w pielgrzymce ku świadomości. Ale ludzki kształt lęku przed śmiercią jest inny. Jest on związany z poczuciem definitywnego rozpłynięcia się w procesie śmierci naszej świadomości jednostkowej, jej anihilacji. Tak, więc to strach przed anihilacją świadomości, samoświadomości, jest owym ludzkim wymiarem lęku przed śmiercią. Zapewne, jako „korona stworzenia”, tylko człowiek w ten sposób lęka się końca swego bytu fizycznego! Lęka się, bowiem jego świadomość, jego cenna zdolność do samowiedzy i poczucie odrębności jednostkowej, a jest dla niego priorytetową wartością, a jednocześnie może jedynie wierzyć, nigdy nie być pewnym, że jego świadomość, ten dar bezcenny, przetrwa dramat śmierci ciała fizycznego. Musimy sobie powiedzieć jasno, że ani religia, ani nauka nie udziela w tej dziedzinie pewnych odpowiedzi, wszystko to hipotezy, wszystko to akty wiary i efekty „chciejstwa”, a nie pewne, racjonalne doświadczenia, fakty z obszaru „wyjścia świadomości poza ciało”, a także jej „nieśmiertelności”. Wszelkie tzw. zjawiska psychiczne towarzyszące śmieci klinicznej, to tylko fakty wizji powstałych na bazie biochemii mózgu w stanie terminalnym, bardzo często związane nie tylko z procesem umierania, ale transem mistycznym czy doświadczenie psychicznym po aplikacji owych „molekuł duszy”: DMT czy psylocybiny. Powiem jasno: jesteśmy bytem duchowym, ale czy jednostkowo nieśmiertelnym, czy rozpływającym się w chwili opuszczenia ciała we Wszechbycie, nie mnie tu wyrokować! Wiem jedno: ŻYCIE JEST NIEŚMIERTELNE! Zatem, czy "doświadczenia eksterioryzacji", to droga do połączenia naszej „duszy jednostkowej” z Wszechbytem, wejście w obszar jednostkowej nieśmiertelności, czy „efekty metabolizmu”, to jedynie obszar naszej wiary, lub nihilizmu, a wybór należy do NAS! Nasza świadomość, jej unikatowość i jednostkowość nie może nas zwodzić jedynie tym eksponowaniem jej wartości, bowiem to Życie, jego dynamiczny proces, a więc uświadomienie sobie „misterium życia”, tej wszechogarniającej, ponadosobistej Fali Twórczej Energii, to jest właśnie pojęcie prawdziwej wartości, mistyczna fascynacja cudem!

Bowiem życie, to cud!  

Wielu z nas zadaje sobie, często obsesyjnie, to pytanie - jak ocalić Świadomość, ten jednostkowy skarb,  przed śmiercią? Wiadomo przecież, że przekazywanie życia potomstwu, to nie przekazywanie potomstwu Świadomości, bo to tylko zapewnianie zaistnienia wehikułu do transportu świadomości. Naukowo obserwuje się proces dziedziczenia, ale nie jest on tym samym, co przekazywanie Świadomości z pokolenia na pokolenie, bowiem świadomość, to domena „ducha”,  a nie jego materialnej „otuliny”. Reinkarnacja, czyli możliwość ponownego wcielenia, też nie potrafi ocalić Świadomości, bowiem wtedy wszyscy pamiętalibyśmy swe poprzednie wcielenia. Nasza Świadomość jest najcenniejszą rzeczą, jaką posiadamy w momencie „przejścia na tamta stronę”, jest jedynym skarbem wartym ocalenia. Ale tu pojawia się wielki, etyczny dylemat. Nasza Świadomość nie powinna być jednak tylko naszą własnością, tylko oddzieloną od „Wszechbytu” ową „samotną wyspą”, tym wielbionym i jałowym „centrum Wszechświata”.  Cóż z tego, ze osiągamy pewien stopień świadomości, jeśli nie potrafimy jej przekazać nikomu, jeśli nie potrafimy przenieść jej ponad dramatem obumarcia jej wehikułu – ciała! Od wieków ludzie zmagali się z dylematem, jak to zrobić, aby Świadomość przekazać potomnym, aby czerpali z niej niczym z niewyczerpanej skarbnicy wiedzy, z ich indywidualnego, ale udostępnionego innym „kosmicznego dorobku”! Niedawno pojawiła się koncepcja o tzw. sposobie ocalenia Świadomości. Jest to metoda mechaniczna, czyli koncepcja transferu,  zapisu świadomości na twardym dysku w komputerze! Cóż za absurd, ale także cóż za dobrodziejstwo przechowania indywidualnej, duchowej spuścizny, wartości ponad żywot cielesny! Jest to też trochę, jak nieśmiertelność, czyli przeniesienie naszej świadomości poza kres jej fizycznego wehikułu. Nasze ciało umiera, rozpada się, kończy się nasze życie materialne, ale świadomość zostałaby zachowana!

Współczesna technologia nie umożliwia transferu umysłów, czyli naszej świadomości na twardy dysk komputera, ale jest on rozważany przez futurystów jako cel, do którego dąży nauka - neuroinformatyka. Jest również analizowany, jako jeden ze sposobów stworzenia sztucznej inteligencji oraz jako możliwość przedłużenia życia jednostkowego. Transfer umysłu jest często wykorzystywanym motywem w fantastyce naukowej, a zatem jest zjawiskiem inspirującym!

Parę lat temu spotkałem się z taką myślą: Atlanci, jeśli istnieli, a podobno jest to udowodnione, to swoją energię świadomości zawdzięczali kryształom, musieli zatem znać technologię przechowywania i zabezpieczenia nie tylko swojej świadomości, ale też i wiedzy. Wiemy jednak, że nie mógł to być tradycyjny zapis np. na papirusie, tabliczkach glinianych, na kamieniu, czy pergaminie albo na korze (Wedy słowiańskie). Musiał istnieć także inny sposób zapisu, niż na twardym dysku w komputerze, bowiem wszystkie do tej pory wynalezione nośniki zapisu są nietrwałe! Teoretycznie mógłby to być zapis w krysztale! Człowiek, który chciałby zapisać swoją świadomość w krysztale, robiłby to tak, że niejako „zespajałby” się z jego strukturą, zapewne po jego dotknięciu i dokonywał transmisje częstotliwości swego ducha w sieć krystaliczną. Struktura kryształu zostałaby wprowadzona w drgania i tak powstałby zapis, który można by odczytać po tysiącach latach zapis indywidualnej ludzkiej świadomości i jej doświadczeń! Być może starożytne kryształowe czaszki posiadają w sobie taki zapis świadomości, tylko nikt nie jest jeszcze, na naszym poziomi wiedzy, skutecznie go odczytać…

Lecz pomimo tych niosących nadzieję prognoz – w dalszym ciągu tajemnica śmierci i zagadka nieśmiertelności ludzkiej świadomości jest nierozwiązana! Jedyne, czego możemy naprawdę, realnie i bez żadnych elementów wiary, czy „samooszustwa”, powiedzieć, to stwierdzić, że życie w swej wielkiej, wszechogarniającej fali jest święte i pozostaje wielką niezgłębioną tajemnicą! A teraz powiem coś niepopularnego, ale wedle mej intuicji, obserwacji świata i skarlenia człowieczeństwa, ale realnego: rozwijamy się cywilizacyjnie, ale duchowo karlejemy, dziś jesteśmy w odwrocie w stosunku do człowieczeństwa, które wypracowała i rozbudowała „ścieżka szamana”, tak! ,Szamanizm, którego rdzeniem jest stan ekstazy, jest praktyką pochodzącą z górnego paleolitu, a dokładniej z okresu od pięćdziesięciu do dziesięciu tysięcy lat temu!

To wtedy świadomość ludzka uzyskała wgląd w duchowość i poczucie świętości i tajemnicy życia. Warunkiem zostania szamanem jest bycie „jurodiwym”, głupcem Bożym, wyraźnie napiętnowanym „Alienusem”, ale także potrzebuje przebycia inicjacji, podczas której nowicjusz, dzięki odpowiedniej stymulacji, wchodzi w stan transu. We wszystkich wizjach zebranych z całego globu uderzająca jest spójność scenariusza jaki ukazują wizje ekstatyczne. Każdy bowiem, kto po raz pierwszy wchodzi w stan ekstazy przeżywa swoją symboliczną śmierć i odrodzenie, co w połączeniu, z odczuwaną przez niego jednością duchową, energetyczną łącznością ze światem i rozumieniem jego praw i posłannictwa jest rzeczywistą „rewolucją świadomości”. Prowadzi to zazwyczaj do radykalnej transformacji, przeobrażenia człowieka w „człowieka wyższej świadomości” - szamana. Od tej pory posiada on dostęp do „nadludzkiej” płaszczyzny rzeczywistości, podróżuje po świecie duchów, kontroluje ekstazę, wróży i leczy. Przechodzi on ze świata świeckiego w sferę sacrum, stając się bramą do kontaktu z rzeczywistością transcendentalną, przekracza wymiar materialny, wchodzi w duchowy bezmiar i świętość życia…

By wprawić się w stan transu nie zawsze potrzebne są substancje psychoaktywne, ale każda podejmowana przez szamana aktywność prowadzi do osiągnięcia ekstazy. Wraz z rozwojem kultur szamańskich wypracowano takie techniki, jak bębnienie, odpowiednie oddychanie, medytacja, głodówki, czy długotrwała abstynencja seksualna, a wszystko to po to, aby świadomość potoczną zastąpić świadomością wyższą, mającą wgląd w duchowość. Jednakże jedynie poznawczo, a trzeba przyznać to z naciskiem, a nie „promując halucynogeny”, stwierdzić należy, że żadna z tych technik nie jest tak stara i silna, jak spożywanie roślin halucynogennych, zawierających składniki chemiczne wywołujące wizje. Moim zadaniem, jako narratora opowieści o naszej wiedzy o przekraczaniu świadomości materialnej, wchodzenia w wymiar duchowy, duchy roślin są naszymi przewodnikami, tak! Zatem warto zapytać, dlaczego człowiek współczesny jest „duchowym pętakiem”, zaś ongisiejszy, nawet paleolityczny szaman, to człowiek wtajemniczony, zanurzony w duchowości, empatycznie solidarny ze społecznością, znający sakralny wymiar życia. Na czym, zatem opiera się świat szamańskiej ekstazy?

I tu spotykamy się z zaskakującą odpowiedzią - jest to rzeczywistość zbudowana z języka! Z punktu widzenia szamana mającego doświadczenia psychodeliczne, otwierające umysł na zrozumienie struktury i funkcji Universum, świat przypomina opowieść! W stanie halucynacyjnym odnosi się bowiem wielce sugestywne wrażenie, że język posiada zobiektywizowany, widzialny wymiar, jest kreatorem myślokształtu, generatorem energii, tak! Szaman snuje opowieść, podczas której, dzięki intuicyjnemu panowaniu nad językiem, może w transie wpływać na świat energii mentalnych (na twór energetyczny zwany przez C.G. Junga psychoidem), oddziałujący bezpośrednio na nasz świat realny. Cud? Nie, realny mechanizm rzeczywistości, niedostępnej dla "zjadacza chleba", ale otwartej dla adepta! Czy nie kojarzy się to nam bez trudu z jezusowym Logosem, słowem, co „było na początku”, takim użyciem języka, aby dotykał on sensu i ukrytego mechanizmu Kosmosu, co? Słowo, co leczy, słowo, co „zdejmuje zasłony”, słowo, co nadaje życiu sens, to jest właśnie OPOWIEŚĆ SZAMANA! Zatem „szamańska podróż” przez kolejne etapy wyższej rzeczywistości, to zdobywanie wiedzy niedostępnej „świadomości materialnej”, dotykanie „istoty rzeczy”, a pozwala mu to na leczenie chorych, pomimo, iż nie ma pojęcia o akademickiej medycynie, a przebiegające w dość nietypowy sposób. Warto to opisać, poznać i zrozumieć, nieprawdaż?

Proces leczenia szamańskiego polega na trym, że szaman zażywa świętą roślinę halucynogenną, by odnaleźć duszę chorego podczas transu i uleczyć ją, lecząc zarazem ciało, bowiem ciało znajduje się w bezwzględnej zależności od duchowej kondycji. Zatem „szamański lot" jest niczym innym, jak wtajemniczeniem w „wyższy umysł”, odczytywaniem ukrytych dla świadomości, nie potrzebnych w życiu praktycznym i materialnym, tych struktur ludzkiego umysłu, które są jednak wejrzeniem w odwieczny, kosmiczny rytm Natury. Tego innego sposobu postrzegania świata, czyli używania struktur języka magicznego, intuicyjnego wglądu w duchową istotę świata. Tym, co umożliwia ów wgląd jest odpowiednia modyfikacja, oczywiści przejściowa, bo szaman także ma swoje życie „profańskie”, funkcjonowania układu nerwowego, szamana odurzonego twórczo (współcześni entuzjaści ekstazy oszołamiają się hedonistycznie, nie poznawczo!) substancją psychoaktywną. Dla naszych przodków przypadkowe osiąganie stanu ekstazy było otwarciem ich „zwierzęcej świadomości” na nowe, nieznane doświadczenia, zmuszające do refleksji, a także autorefleksji, poczucia samoświadomości i wglądu w niematerialny sens życia.

Wykształcenie się języka, miało być zdaniem etnobiologów i antropologów (mam tu zwłaszcza na myśli Torrence McKenny) procesem otwarcia na sferę ducha, doświadczenia transcendencji życia, a dokonało się na skutek spożywania przez hominidy alkaloidów psychoaktywnych pochodzenia roślinnego. Aby nie być posądzonym, że propaguję tu zakazane „otwierania wrót percepcji”, recepty stosowania halucynogenów, nie hedonistycznego, "bezdusznego" stylu używania tych substancji psychoaktywnych, o nie! Zapewne wielu czytelników wie, o jakich substancjach tu mowa, a w szczególności jednej z nich, czyli psylocybinie, niech tam, posiadającej katalityczny wpływ na wejrzenie w ludzką duchowość i rozwój umiejętności językowych. A teraz wielce istotne pytanie, co to jest język, ale nie ten służący opisaniu świata materii, ale ten, co jest opowieścią o rzeczywistości duchowej, dotykania słowem sfery symboli i archetypów? To klucz do sensu życia, wejrzenia w jego wymiar transcendentny i sakralny. Taki język cechuje skłonność do nadawania wszystkiemu znaczenia. Pod wpływem działania substancji halucynogennych, ten, który je zażył, jest wręcz zalewany słowami tworzącymi „kosmiczną opowieść”, otwierającymi panoramę świata "rzeczywistości duchowej". Owe  substancje psychoaktywne uwalniają nie tylko spontaniczność percepcji, ale i dynamikę i koloryt języka próbującego wyrazić przeżywane stany. Z wielu doświadczeń szamanów wynika, że odczuwają oni stan ekstazy tak, jakby „cały wszechświat chciał przez nich przemówić!” Zatem nazwijmy to po imieniu: to właśnie przemożna chęć wypowiedzenia tego, co wykraczało poza banalne, zwierzęce doświadczenie materialnej egzystencji sprawiło, iż uzyskaliśmy narzędzie, które przyczyniło się do rozwoju komunikacji, działalności poznawczej i doświadczenia sakralnego wymiaru życia przez naszych przodków. Antropoid stał się człowiekiem! Człowiek stał się nie tylko mieszkańcem ziemi, ale także "Dzieckiem wszechświata", tak za Hoimarem von Ditfurthem!

Internalizacja tego niewysłowionego doświadczenia, dostępnego za pomocą psychodelików roślinnych dokonuje się za pomocą wyobraźni, w której możemy nadać naszemu doświadczeniu, a w konsekwencji światopoglądowi, postać bardziej ogólną, uniwersalne opisanie wymiaru ludzkiej duchowości. Wyobraźnia służy nam, ludziom, za narzędzie adaptacji, dzięki któremu przyswajamy sobie przekazywane nam przez zmysły informacje na temat świata zewnętrznego, ale także doświadczenie wewnętrzne, podróże do świata duchowego, zaś wszystkie te elementy są niezbędne dla powstania Człowieka, istoty samoświadomej, świadomej swej niezwykłości, co jak nazywa mistyk protestancki, Angelus Silesius, to człowiek jest tą „stajenką, w której rodzi się Bóg”…

Świadomość współczesnego człowieka, zdaniem Torrence McKenny, miała wykształcić się przez początkowo przypadkowe, a z czasem intencjonalne i zrytualizowane, spożywanie substancji roślinnych o psychoaktywnych właściwościach. W swoje hipotezie, nazwanej „The stunned ape theory" (teoria odurzonej małpy) Terence McKenna prezentuje interesujący scenariusz inspirującego wpływu spożywania „świętych grzybów” na wykształcenie się u hominidów modyfikacji na poziomie postrzegania, aktywności świadomości i samoświadomości, oraz ekspresji językowej. Uzyskiwany dzięki własnościom chemicznym grzybów halucynogennych stan ekstazy, odznaczający się nadaktywnością lingwistyczną oraz wykształceniem się i rozbudowaniem wyobraźni mistycznej, miał istotny wpływ na powstanie fenomenu ludzkiej świadomości. To doświadczenia modyfikacji świadomości, transy psychodeliczne, wraz z innymi czynnikami, tymi  natury genetycznej, środowiskowej, wspólnotowej i biochemicznej, doprowadziły do powstania zdobyczy typowych dla człowieka, jak społeczeństwo, kultura, religia i cywilizacja...

Na ile scenariusz ten jest prawdopodobny trudno określić, jednakże badania nad współczesnym i archaicznym szamanizmem prowadzone przez Torrence McKennę, analizy etnobotaniczne oraz badania pradawnych aktów twórczych człowieka, takich jak malowidła naskalne i rzeźby grzybów pochodzące z paleolitu,  wskazują na to, że hipoteza ta, nie jest tak fantastyczna, jak by się wydawało, ale dość precyzyjnie objaśnia proces „uczłowieczenia”, przejścia od antropoida do istoty zwanej „czującą trzciną”. I co ważne, rola halucynogenów roślinnych jest po dziś dzień niezwykle ważna dla człowieka współczesnego, który zagubił swe posłannictwo, bowiem jest cząstką archaicznego świata, w którym odurzenie i ekstaza, zdaniem autoraPokarmu Bogów, pełniły rolę hominizacyjną i kulturotwórczą…

Dla zrozumienia istoty odmiennych stanów świadomości posłużyć się należy badaniami i odkryciami Stanislava Groffa, psychologa amerykańskiego czeskiego pochodzenia, ponieważ są one bardzo zbieżne z opisami doświadczeń szamanów, a zarazem z mitologicznym, kulturowym i archetypowym dziedzictwem całej ludzkości. Choć nie są to wyprawy szamańskie i występują znaczne różnice w ich symbolicznej ekspresji, to jednak opisywane przez Groffa stany są charakterystyczne dla wszystkich kultur i społeczności świata. Dlatego osoby, które podejmą, z czystej ciekawości czy potrzeby doświadczenia głębszej mądrości życia, szamańskie wędrówki, mogą bezsprzecznie, z punktu widzenia współczesnej psychologii, mieć wgląd w to, z czym może się spotkać się ludzka świadomość w „innych światach”, czyli odmiennych stanach świadomości. Na pewno dostrzegą także podobieństwo do opisu „podróży szamańskich” w kolejnych etapach swoich doznań i transpersonalnych wglądów podczas doświadczeń z halucynogenami. I tu raz jeszcze podkreślam, że to nie "dragowa agitka", ale opowieść o kluczu do "krainy ducha", tak...

Podkreślmy - zecz jasna, że świadomość człowieka nie poddaje się „żelaznym” prawom i regułom, a zatem nie należy sądzić, że wszystko będzie przebiegało zgodnie z opisem etnobiologa badającego doświadczenie szamańskie. Co więcej, wszystko może przebiegać całkowicie wbrew opisom, a jednak wspólny korzeń, otwarcie „wrót percepcji” i wejście do „innego świata” jest im wspólne! Jak powiedział słynny polski matematyk Alfred Korzybski, mapa odmiennej świadomości nie jest terenem obiektywnym i materialnie realnym, dlatego każde przeżycie szamańskiej podróży jest indywidualne i nieporównywalne! Powyższe stwierdzenie, klucz do zrozumienia odmiennych stanów świadomości, czyli stwierdzenie, że „każdy ma taki kosmos na jaki zasłużył”, a zatem osoby, które czują lęk przed przekroczeniem „wrót percepcji”, aby zrozumiały, że granica pomiędzy życiem i śmiercią, wstąpienie w radość istnienia i poczucie nieśmiertelności życia, to odwaga i ryzyko, bowiem są tacy, którzy nie wracają z tej podróży. Życie to heroizm i ryzyko, a mentalni wojownicy i zwycięzcy, to "kochankowie Prawdy"!

I jeszcze do wyjaśnienia ta kwestia. Po dokonaniu uważnego przeglądu pojęć z obszaru "ludzkiej wiary", należy podkreślić, iż w naszym, ludzkim życiu, jego samodzielności lub potoczności, schematyzmowi lub niezależności świadomości, istnieje pojęcie czystej wiary, czyli jednostkowego, intuicyjnego wychodzenia w obszar tajemnicy, w odróżnieniu od instytucji religii, która zakłada kolektywne doświadczenia podczas praktyk kultowych, moralności religijnej, oraz życia we wspólnocie wiernych lub innej formie zinstytucjonalizowanej wizji teologicznej. Współczesne sformułowanie tego pojęcia wyklucza ich tożsamość. Jednak wychodząc poza kulturę europejską, a także przyglądając się pojmowaniu religii z perspektywy historycznej, z perspektywy archaicznego doświadczenia psychodelicznego, nie jest to tak oczywiste. To jedynie różnica pomiędzy pojęciem ezoterycznego i egzoterycznego podejścia do sakralnego wymiaru życia. To także różnica pomiędzy społeczeństwem partnerskim, a dominacyjnym, wspólnotą duchowych doświadczeń, a "dystrybucją wiary", jako narzędzia manipulacji. Ezoteryka i egzoteryka związana jest z pojęciem religii, którą to można podzielić na część zewnętrzną, obejmującą kapłańsko przykazane „praktyki ludu”, czyli różne formy kultu, obrzędy, przykazania, prawa i podstawowe zasady, obowiązujące dla każdego jej wyznawcy. Równocześnie jednak istnieje druga część – wewnętrzna, ukryta przeznaczona dla adeptów i mistyków, ale także samodzielnych, zuchwałych psychonautów, którzy poszukują nie ukojenia duchowego, ale głębokich doświadczeń świętości i nieśmiertelności życia. Ezoteryka często zawiera zamkniętą wiedzę i zbiór praktyk dla jej adeptów, które dla ludu są „tabu” lub „herezją”. Najważniejszą jej cechą jest to, że pozwala ona jej deptom, bezwyznaniowym mistykom, uzyskać bezpośredni wgląd w doświadczenie Boga, wyjść poza schemat świadomości materialnej, pragmatycznej, doświadczenia życia i siebie w sposób mistyczny, aby zmieniać siebie i kształt swego życia zgodnie z przyjętą "inną drogą", zgodnie z poczuciem świętości i nieśmiertelności życia, tak…

Dlatego dla wszystkich, którzy idą ścieżką ezoterii, świadomą lub intuicyjną,  ścieżką psychonauty, szamana czy wiedzmy, czyli wiedzącej, ci którzy mają swoje sprawy życia i śmieci pod osobistą kontrolą, często psychodelicznym "otwiereniem Wrót Percepcji", a nie czekają na „głos kapłana”, była ta część mej analizy kwestii ostatecznych - spraw życia i śmierci, świętości i nieśmiertelności, ducha i ciała, energii i materii, tego co przelotne i wieczne. A teraz krótki, no może nie tak bardzo, wykład kwestii egzoterycznych, bowiem nie wszyscy są jednego ducha i „nie wszystko jest dla wszystkich”, tak…

Zatem już neandertalczyk dumał nad zagadnieniem: ostateczność odejścia, czy "przejściowy" stan śmierci, po którym może nastąpić inne życie, ale gdzie: tu na ziemi, czy w zaświatach, oto jest pytanie! Jeśli było to możliwe, że zmarły członek gromady humanoidalnej pojawiał się w snach żyjących, czy mógł przyjść z innego życia, innej ziemi, innego świata, o jakim nic nie wiadomo, więc on istnieje, istnieje też świat alternatywny, nie rozpoznawalny dla tych, co żyją? Sądzimy więc, że człowiek zawarł w swojej mitologii i kulcie religijnym jako motyw wiodący kult zmarłych i wierzył w istnienie jakiegoś innego życia, życia niematerialnego, bezcielesnego. W jego mitologii było również miejsce dla kultu zwierząt, ich boskiej, zagadkowej mocy, kultu wilka, orła, czy niedźwiedzia i związanych z tym kultem zagadkowych obrzędów.

Całość tych obrzędów i wierzeń, to prastary, jeszcze prehistoryczny kult lunarny, który był kultem świętości życia i płodności, śmierci i zmartwychwstania, gdyż taki był widzialny cykl przemian niebieskich Księżyca. Przykładem tego były figurki zwane "Wenus", występujące we wszystkich rejonach świata, dzierżące symbole lunarne. Wenus z Villendorfu, czy ze słynnej steli z Laussel, to patronki życia, a także ofiar dla jego zachowania. Ofiary związane były ze rytualnym przezwyciężeniem śmierci na ziemi i dalszym żywotem w krainach zmarłych, a ofiary dedykowane umarłym i ich nieznanym, oby pomyślnym losom. Czasem krwawe, z żywego wroga, dla pozyskania mocy przez zwycięzcę i przekazania jej duchom, ofiary krwi istot żywych. Ale także od najdawniejszych czasów istnienia ludzkiej obrzędowości krwawą ofiarę zastępował jej substytut, jako szczególny symbol, czerwona ochra, ten symbol nieśmiertelności życia, miłości do przodków, pamięci, bowiem nią to malowano kości zmarłych, co było wyrazem idei przezwyciężenia śmierci. Obrzędom pochówkowym towarzyszył także ofiarny kult czaszek i kult niedźwiedzi, wymagający ofiarnych tańców wojowników i czarowników w maskach i skórach zwierząt…

Z ofiarami na rzecz idei odrodzenia życia i całym rytuałem kultu bóstw płodności związane były zapewne przedstawienia naskalne, posążki bogiń i amulety. Pojęcie ofiary jest tak stare, jak stara jest historia wysiłków człowieka, zmierzających do wyjaśnienia swojego pochodzenia i pochodzenia świata, jego losów pośmiertnych i możliwości powrotu na ziemię, do powtórnego życia, czyli ponadczasowy archetyp reinkarnacji. Człowiek, jeszcze jako neandertalczyk, zaopatrywał swoich "drogich zmarłych" w ofiary na dalszą drogę życia, ofiary w postaci żywności i uzbrojenia. Zawsze kult płodności, odnowy życia, ludzkich ofiar i rytuałów pogrzebu, wyrażał się w uwielbieniu Wielkiej Matki, Pani Życia i Śmierci, Kosmicznego Łona, z którego wszystko wychodzi i do niego powraca. Gdy znajdziemy się już w kręgu religii historycznych, zobaczymy, że wszystkie one, nieodmiennie sięgają głęboko w prehistorię, są ludzkim zmaganiem z odkrywaniem tajemnicy istnienia. Z pewnym jednak zastrzeżeniem, gdyż prehistoria, to okres zwierzchniej władzy matriarchalnej, kobiece uszanowanie życia i tradycjonalizm, zaś powstanie cywilizacji miejskiej, to epoka dojścia do głosu „Synów Wielkich Matek”, Bogów Zmartwychwstałych, dominacji męskiego pierwiastka w ludzkiej cywilizacji. Wraz z tą epoką kończy się pewien typ ludzkiego pojmowania świata, intuicyjno-metaforyczny, pełen szacunku dla Natury, księżycowy w swej dominacji emocji, empatii i podświadomości nad bezdusznym, racjonalnym ego…

Teraz sytuacja się odmienia, Jahwe odpędza od siebie Aszerę, Zeus jest dominatorem olimpijskim, a Ozyrys sternikiem „słonecznej barki”, zaś kulty Wielkich Matek schodzą do podziemia, przybierają charakter misteryjny, elitarny. Oficjalnie panuje „męskie ego i twardy racjonalizm”, owe tendencje w rycie kapłańskim, owo męskie ego mistycznie "wyniesione na niebiosa", zsakralizowana moc i kreatywność przeciwstawiona Naturze! Zaś Wielka Matka występuje w micie zmartwychwstania męskiego boga, zwycięzcy śmierci, symbolu wiecznego powrotu życia, solarnego eposu o dominacji świadomości nad intuicją, „czynienia sobie ziemi poddaną” w opozycji do „byciem cząstką Natury”... Egipski Ozyrys został zamordowany i poćwiartowany przez swojego brata Seta. Pozbierane, zaś jego szczątki zebrała i ożywiła Izyda. Grecki Adonis, kochanek Afrodyty, został stratowany przez dzika, w którego wcielił się zazdrosny o Afrodytę Ares. Do życia przywrócił go Zeus. Sumeryjski Dumuzi został zmielony w żarnach, po czym trafił do krainy umarłych. Wyprowadziła go stamtąd bogini płodności, Innana. Frygijski Attis przez namiętną miłość do bogini Kybele, Wielkiej Matki, popadł w szaleństwo i wykastrował się pod drzewem pinii. Wykrwawił się na śmierć, ale Kybele ponownie tchnęła w niego życie. Na koniec mit chrześcijański, a więc poczęty z Ducha Świętego w łonie Marii Dziewicy Jezus umiera na krzyżu, po czym wstępuje do piekieł, a trzeciego dnia zmartwychwstaje, wpisując się w bliskowschodnią mitologię, lub jak kto woli: jest to zmartwychwstanie historycznej osoby, Syna Bożego, kanoniczne wydarzenie nowej religii, chrześcijaństwa…

Skąd brała się (nadal bierze) odwieczna ludzka nadzieja na zmartwychwstanie, wiara w odrodzenie bogów, nadzieja na odrodzenie ludzkich dusz w nowych ciałach? Zapewne stąd, że kulty umierających i zmartwychwstających bogów były związane z wegetacją roślin i cyklami przyrody. Zatem w mitycznej oprawie losy bogów przypominały, to, co się działo ze zbożami – brutalnie ścinanymi ostrymi sierpami, tratowanymi i rozdrabnianymi kopytami koni lub wołów, zmienianych w chleb, co zapewniał ciągłość ludzkiego życia. Następna figura metaforyczna, to posianie ziarna w ziemi,  to oczywisty symbol pogrzebu, a spoczywanie w glebie, w ciemnościach, przywołuje na myśl ideę świata podziemnego, zaś kiełkowanie nowego zasiewu zboża, to nic innego, jak właśnie zmartwychwstanie boga i nadzieja na zmartwychwstanie wyznawcy...

Nasi przodkowie, Słowianie, mieli kalendarz mieszany: Solarno-Lunarny. Święta wypadały trzeciego dnia po nowiu. Wierzono, że moc rosnącego księżyca dodaje mocy wszelkim magicznym obrzędom. Ich rytuały i święta zawsze odbywały się z udziałem przodków, którzy dawali żyjącym moc, bowiem oni także, jako duchy, wspólne z nimi oraz całą Przyrodą, Bogami, Boginiami i Półbogami w nich uczestniczą. Słowianie obchodzili dwa święta dedykowane zmarłym, czyli duchom przodków. Zgodnie z słowiańską koncepcją zaświatów, które dzielą się na: Zaświaty Górne, będące we władaniu bóstw niebiańskich (uranicznych) takich jak: Perun, Swarożyc, Świętowit czy Dażbóg, bóstwa solarne i Zaświaty Dolne (chtoniczne, wężowe) będące we władaniu „ciemnego boga” Welesa, zwanego też Biesem, a każde o odmiennym charakterze. Słowianie wierzyli także w reinkarnację, ale z tą różnicą od hinduistycznej, że człowiek odradzał się tylko w ramach swojego rodu, a dusza wracała do rodzimej wioski z ptakami: lelkami i bocianami, stąd do dziś opowieść o bocianie, co dzieci przynosi, ale już „materialnie”…

Około drugiego listopada u Słowian Zachodnich obchodzone było drugie ze świąt przeznaczonych pamięci zmarłych, a związane z dolnymi, Wężowymi Zaświatami. Święto to miało charakter domowy i jak byśmy to dzisiaj powiedzieli - było po prostu prywatnym „seansem spirytystycznym”. Nie przebłagiwano, bowiem zmarłych, ale wywoływano ich duchy po imieniu i zaopatrywano na dalszą drogę w zaświaty. W nocy z pierwszego na drugiego listopada odbywała się „Uczta Dziadowska” zwana też „Ucztą Kozła”. Uczcie tej przewodził człowiek w rogatej masce (symbolizujący Welesa, pana podziemi) i gęślarz. W obrzędowej uczcie mogli brać udział tylko ludzie starzy i żebracy, czyli będący już “jedną nogą” w zaświatach. Postacie symboliczne na uczcie reprezentują Welesa, który był tzw. psychopomposem, przewodnikiem dusz, czyli przeprowadzał dusze z Zaświatów Podziemnych do Zaświatów Górnych, Wyraju, z których to mogły one corocznie powrócić na ziemię wraz z ptakami i nowym życiem. Uczty "Dziadów", były to święta indywidualne, urządzane w domostwach, a żywi prosili „Dziadów”, ażeby imiennie wzywali zmarłych na ucztę, która to miała podczas "obiaty" zaopatrzyć dusze przodków i krewnych w energię potrzebną do udania się do „Wyraju”. W najbardziej pierwotnej formie obrzędu dusze należało ugościć sowicie mięsiwem, miodem, kaszą i jajkami, aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im w osiągnięciu siły i sprawności w wędrówce po Zaświatach. Wędrującym duszom oświetlano drogę do domu rozpalając ogniska na rozstajach, aby nie błądziły i mogły spędzić tę noc wśród bliskich. Ten sam ogień mógł jednak również umożliwić wyjście na świat upiorom – duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójców, zmarłych nieświadomie. W tym celu rozpalano go zawsze na nieznanej mogile, a echem tego zwyczaju są nasze znicze stawiane na grobach…

W tę noc, czyli czas mistycznego zniknięcia podziału na sfery kosmicznej egzystencji, czyli ontologiczne piętra Kosmosu, okna i drzwi musiały być otwarte, a o zachodzie Słońca należało rozpalić ognie na miejscach pochówków, bo świec w tym czasie jeszcze nie znano! Zapobiegało to nieświadomym śmierci zmarłym, czyli upiorom - Nawi, aby wyszły na świat i zatruwały życie ludziom jeszcze na ziemi pracującym i wypoczywającym, a czującym lęk przed śmiercią. Czas rozpalania ogni nie był przypadkowy, bowiem o zachodzie słońca odbywało się także rozpalanie stosu pogrzebowego, aby zmarły mógł wraz ze słońcem, odbywającym nocną podróż, udać się do krainy Welesa. Zatem zmarli, którzy pozostawali jeszcze w Świętym Gaju (gaj pochodzi od starosłowiańskiego rdzenia goit - miejsce gojenia się duszy) mogli udać się szczęśliwie do dolnych zaświatów i tam czekać cierpliwie na dalszy etap „wędrówki dusz”, metempsychozy. Stare pieśni i ludowe zwyczaje kryją obrzędowość naszych przodków, kryją to, do czego tęsknimy i pragniemy powrócić, co jest naszą duchową spuścizna po „cieniach zapomnianych przodków”, za czym dusza płacze….

Jeszcze w XIX wieku, zwłaszcza na wschodnich krańcach Polski, na pograniczu litewskim i białoruskim, dość powszechnie odprawiane były obrzędy ku czci zmarłych, zwane “Dziadami”. To właśnie ten obrządek opisał w swoim dramacie „Dziady cz. I” nasz wielki wieszcz literacki, ale mistyk także – Adam Mickiewicz. Wyobraźnia ludowa w tym dniu, niezgodnie z naukami Kościoła, ożywiała zmarłych, tak więc stawiano na ich grobach „obiatę”. Często urządzano na grobach ucztę, w której brali udział krewni zmarłego. Resztki potraw pozostawiano zaś żebrakom… Do dziś praktykują to w Polsce Romowie, zwani popularnie Cyganami, biesiadując alkoholowo na grobach swych zmarłych, co często gorszy tradycyjnie myślących i czujących owo tabu „ziemi poświęconej” ortodoksyjnych katolików. Ale to przecież, jak nie nazwać, rodzaj współczesnej „repliki” słowiańskiego święta „Dziadów”, tęsknota nas, indoeuropejczyków do łączności ze wsparciem duchów przodków !

Jednakże do dzisiaj na terenach wschodniej Polski, Białorusi, Ukrainy i części Rosji kultywowane jest wynoszenie symbolicznego jadła, w symbolicznych „dwójniakach”, na groby zmarłych w chrześcijańskie Zaduszki, ale dawnym, słowiańskim obyczajem. „Dziady” kultywuje też większość współczesnych słowiańskich ruchów rodzimowierczych, zwykle pod nazwą Święta Przodków. Zaduszki – współczesny odpowiednik pogańskiego święta „Dziadów” i tradycyjna nazwa katolickiego wspomnienia wiernych zmarłych, przypada na 2 listopada, w dzień po dniu Wszystkich Świętych. Tego dnia katolicy modlą się za wszystkich wierzących w Chrystusa Zbawiciela, a którzy odeszli z tego świata nie zmazawszy wszystkich grzechów, a więc przebywają w czyśćcu, aby odpokutowali i dotarli do Nieba. Współcześni rodzimowiercy słowiańscy odprawiając tradycyjne „Dziady”, składają obiaty i modlą się do Welesa, aby raczył dusze zmarłych szczęśliwie przeprowadzić z Dolnych do Górnych Zaświatów, a także te, zbłąkane duchy, które z różnych przyczyn nie mogą odnaleźć drogi do Krainy Podziemnej, a jako Nawi, upiory błąkające się po ziemi, także znalazły ukojenie i dotarły do Zaświatów. I tyle mojej „dziadowskiej opowieści”…

Na koniec trochę uzupełnień, czyli w co „Dziady” się przemieniały po chrystianizacji. Obchody Dnia Zadusznego zapoczątkował w chrześcijaństwie św. Odylon, opat z Cluny w 998 roku, jako przeciwwagę dla pogańskich obrządków czczących zmarłych. Na dzień modłów za dusze zmarłych - to geneza nazwy ,,Zaduszki” – wyznaczył pierwszy dzień po Wszystkich Świętych. W Polsce tradycja Dnia Zadusznego zaczęła się tworzyć w XII wieku, a z końcem XV wieku była znana w całym kraju. W 1915 roku papież Benedykt XV zezwolił, aby tego dnia każdy kapłan mógł odprawić trzy msze: w intencji poleconej przez wiernych, za wszystkich wiernych zmarłych i według intencji papieża. Potoczna nazwa Święto Zmarłych została wypromowana w czasach PRL i była elementem prób laicyzacji społecznych obyczajów. Używanie tej nazwy szczególnie na określenie uroczystości Wszystkich Świętych (1listopada) jest w opinii Kościoła rzymskokatolickiego błędne i uporczywie korygowane. I tak ani Kościół, ani „komuna” nie lubiła tego święta, a było one popularne wśród ludu do tego stopnia, że trzeba je było chrystianizować, włączyć do kalendarza liturgicznego, podobnie jak te inne „starej daty”. Ale czyż nie jest czymś pierwotnym, archaicznym i głęboko ludzkim iść nocą cmentarną aleją, wśród morza pełgających płomieni zniczy, a z których każdy, to symbol duszy ludzkiej, co się jej czas i robak nie ima, odczuwać solidarność kosmiczną, duchowy wymiar życia, łączność z tymi, który byli i co będą na Ziemi, tak...

I jeszcze kwestia, nie kultu, nie pieczęci liturgii, a prywatnego, nostalgicznego święta, czy symbolicznego kontaktu z duchami, ale w naszej pamięci o tych, co oddali życie swoje za przyszłość naszej Ojczyzny, za jej pomyślność i chwałę, choć czasem ich ofiara była iluzoryczna i nadaremna, ale wielka i chwalebna, bowiem dobro wspólne, Ojczyznę, umiłowali bardziej niż siebie, ot co! Niech mi będzie wolno dokonać osobistego wyboru…

Zacznę od mych dziadków, nie będę sięgał w głębsze zaszłości, choć i tam znajdzie się wiele chwalebnych historii, a więc: Oni to życie oddali w obronie Ojczyzny, jako ochotnicy podczas Wojny Obronnej we Wrześniu 1939, następnie bohaterów z Westerplatte, Mokrej, Jordanowa, Wizny, Mławy, Modlina, Kałuszyna, Bzury, Jaworowa, Kocka, Helu, niezliczone ofiary wywózki Polaków z Kresów w głąb sowieckiego interioru po napaści sowietów na Polskę 17 września 1939 roku, ofiary Mordu Katyńskiego 1940, zakatowanych w łagrach sowieckich i niemieckich konzentration lagrach Polaków i Polskich Żydów, wszystkich obywateli RP, dalej wszystkich Żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego, co oddali swe życie w walce z niemieckim i sowieckim wrogiem, lotników Dywizjonu 303 i innych obrońców Anglii, Powstańców i Cywili Warszawskich '44, Żołnierzy Gen. Andersa, tych spod Tobruku, Monte Cassino, Bolonii, Ancony, „Czarnych Diabłów”, pancerniaków Gen. Maczka spod Falleis i Chambois, Żołnierzy Niezłomnych, co walczyli, bo wierzyli w pomoc Zachodu, w III Wojnę i pogrom bolszewików, zwłaszcza honorowo pochowanych po ekshumacji: majora Łupaszki, sanitariuszki Inki i Zagończyka pochowanych w Gdańsku, za Robotników Poznania i Powstańców Węgierskich 1956, Stoczniowców Grudnia '70, zapewne setek zabitych i zakatowanych (!!!), wszystkie ofiary stanu wojennego z 13 grudnia 1981, szczególnie Antka Browarczyka, Grzegorza Przemyka, Emila Barchańskiego i ks. Jerzego Popiełuszki, ofiary Katastrofy (zamachu?!) Smoleńskiej 2010, ofiary "seryjnego samobójcy" likwidującego demaskatorów skutków "układu magdalenkowgo" w III RP, przejechanych przez pijanych kierowców, zgwałconych i zabitych przez psychopatów, chłopców i dziewcząt, zatopionych na morzu, górników zasypanych w kopalniach, ofiar górskich wspinaczek i przepadłych bez wieści, dzieci uprowadzone, jak "ofiary rytualne" dla zwyrodniałych pedofilii, a także wszystkie niewinne ofiary koszmaru wszelkich wojen, tych światowych, a ostatnio na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza w Syrii, czystek etnicznych, potworności ludobójstwa totalitarnej dyktatury, która w wydaniu komunistycznym nie została nigdy rozliczona, hańba!  Pamiętajmy o nich nie tylko dziś, pamiętajmy, że żyli na naszej, wspólnej Ziemi, kochali i walczyli, cieszyli się i smucili, przekazali nam wiedzę i odwagę, chcieli lepszej Polski i lepszego Świata, nie doczekali! Niech pamięć o nich będzie dla nas generatorem dobra, mądrości i odwagi w nas, wspólnej woli i odważnego czynu, z których powstanie Nowa Polska, nie Kondominium nad Wisłą, nie jedynie folwark partyjniackich interesów, onegdaj „cinkciarzy”, a po tzw. dobrej zmianie - "ministrantów", ale Polski niezawisłej i silnej,  powstałej z naszej mądrości, woli i czynu! Howgh.Amen. OM.

                                                                                                               *

Antoni Kozłowski, psychonauta, człowiek ścieżki serca, Wilk Miejski

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Tu zaś linki do mych specjalnych intencji, ludzi mi bliskich, których już nie ma, ale są w mym sercu i pamięci…

http://antonik.salon24.pl/725254,mama-teresa-z-wrzeszcza-kobieta-serca-godnosci-i-czynu

 

http://antonik.salon24.pl/626970,inzynier-i-artysta-moj-dziadek-prof-antoni-kozlowski-1890-1955

 

http://antonik.salon24.pl/627573,dobry-czlowiek-i-swietny-fachowiec-jan-przemyslaw-kozlowski-1926-1995

 

http://antonik.salon24.pl/627567,poeta-i-jurodiwyj-czyli-slowo-o-bizonie-seweryn-leciejewski-1952-1987

 

http://antonik.salon24.pl/637728,fotograf-dziennikarz-powstaniec-rocznica-smierci-artysty-i-zacnego-czlowieka

Małgorzata Lutomska-Geniusz (1948-1984) Małgorzata Lutomska, po mężu - Geniusz, moja Mistrzyni, kochanka i artystyczna inspiracja, z pochodzenia szlachcianka, z pasji – artystka dokonująca transgresji twórczych, to wielka zapomniana powojennego malarstwa gdańskiego. A była niewątpliwie artystką wielką i odrębną stylistycznie od mód i trendów epoki, czerpiącą inspiracje ze swego bogatego i dramatycznego życia wewnętrznego. Malarstwo było Jej pasją życia, spełnieniem człowieczeństwa. Malowała w klimacie abstrakcji kolorystycznej swe wizje grozy i chaosu świata, a także baśniowo-metaforyczne pejzaże "Raju odzyskanego", gdzie tropikalny labirynt flory zaludniały perły, ptaki i księżniczki, wielki pejzaż psychodeliczny... Była mistrzynią portretu psychologicznego, kontynuatorką maniery portretowania ludzkiej fizjonomii z elementami przerysowania, karykatury, demonizacji i wejrzenia w duszę pozującego, czego prekursorem był Witkacy. Kiedyś napiszę więcej, tak...

Zobacz galerię zdjęć:

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo