Wilk Miejski Wilk Miejski
193
BLOG

Poszukiwacze nagiej prawdy strzeszcie się wyznawców strojnego fałszu!

Wilk Miejski Wilk Miejski Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 0



W końcu powszechnie wiadomo, że w ogóle wszystkie najcenniejsze idee, które dała nam filozofia grecka, powstały w umysłach myślicieli greckich pod bezpośrednim wpływem ich znajomości kultury egipskiej. Nie byłoby zgodne ze zdrowym rozsądkiem szukać wyjaśnienia światopoglądu starożytnych Egipcjan w Helladzie, jeśli wiadomo nam, że co znakomitsi myśliciele greccy odbywali podróże do Egiptu, aby zdobyć tę mądrość, z jakiej słynęli egipscy kapłani-filozofowie. Zwróćmy uwagę chociażby na początek Timaiosa Platona. Jest tam mowa o poświęceniu Egiptu Selenom i wspomina się o tym, że kapłani egipscy powiedzieli mu, że uważają cywilizację grecką za jak gdyby młodzieńczą w porównaniu ze swoją, egipską, gdyż w Grecji nie było zapisów sięgających do pradawnych czasów, jak u egipskich kapłanów, gdzie są opisy zdarzeń, które zaistniały 9000 lat wcześniej. W tych odległych czasach według treści zapisów, zaszła katastrofa, w czasie której została pochłonięta w wodach Oceanu Atlantyckiego wyspa Posejdonis, ostatni ślad olbrzymiej niegdyś cywilizacji Atlantów.


Dymitr W. Stranden


Cza­sem próżność lub pycha każą nam wie­rzyć,

że wszys­tko od nas za­leży.

 

Paulo Coelho


Fantazja jest najpiękniejszą córką prawdy, tylko trochę żywszą niż mama.
Carl Spittler



Nigdy tak wielu nie było manipulowanych przez tak nielicznych.
Aldous Huxley




Choćbyśmy nawet mogli stać się uczonymi uczonością drugich,

mądrzy możemy być jedynie własną mądrością.


Michel de Montaigne


 

                                                            Preambuła

 

Kiedyś myślałem tak, iż kiedy to, co piszę, poruszy i zmusi do myślenia choć jednego czytelnika, to warto pisać! Powiem jednak bezceremonialnie: tylko krowa nie zmienia swych poglądów, ceni trawę, nie ośmiorniczki. Krowa, to nie przykład dla człowieka, choć go żywi i broni, często przed osteoporozą. Tedy miarkuję, co czynię, a więc zmieniam obyczaje, wycofuję się z "ambony kazalniczej" na swym forum autorskim, pozostaję przy przywileju wolności poglądów, ale czynić to będę lakonicznie, skromnie i w sprawach znacznej wagi, a nad wszytko w ogrodzie Poezji, damy szlachetnej, ale także w buduarze ironii, damy złośliwej i prześmiewczej, której boją się wszelkie nadęte kreatury kłamstwa i kanalii dyktatorskie, jak Hitler bał się ośmieszenia przez Charlie Chaplina, a Stalin wysyłał "szutnikow", czyli opowiadających dowcipy antykomunistyczne, do budowy Biełamor Kanału. Zatem koniec gadania do obrazu, czyli garstki napastliwych, zacietrzewiony chamów, a nieliczni rozumnie sami prawdy szukają, więc nie "smaruje się lłustego połcia", tak...

Ten teatrzyk czas zamykać! Chociam stary gaduła, semantyczny sztukator, twórca nie tylko „eposów heroicznych” i „jeremiad”, ale także "landszaftów, amorków i wstążek", zmieniam swój szlak ze starego, na nowy! Zaś nowy - znaczy komunikatywny, dla ludzi, nie dla idei, nie dla baroku formy, nie dla licentia oratorica, nie dla donkiszoterii intelektualnej, a dla prostej formuły - słowo idzie na wprost, do sensu, nie meandrami, nie labiryntami, jeno adresowane - trafia do odbiorcy, tak... Proszę uprzejmie o zrozumienie mej idei - nowe zastępuje stare, generalnie, czyli totalna (nie opozycja!) sanacja, przeszłości likwidacja! Wiąże się to z mą decyzją - wycofuję się z rozbudowanej, dygresyjnej i wartościującej publicystyki, jeszcze tylko dwa, trzy teksty pożegnalne, nad którymi pracuję, ale już nie spiesznie (odbudowa inteligencji w Polsce, rola dziennikarza w świecie współczesnym i zmiana optyki historiozoficznej z cierpiętniczej na „wolę czynu”), są w zanadrzu duże teksty w materiale do książki „Mowa kulawa”, a potem – lakoniczne jeno: noty okazjonalne, Kabaret im. „Zielonej Gęsi”, Panopticum im. Brunona Schulza, szyderstwo z „ciamajdańskiej targowicy”, miniatury literackie, poezja, pastisze literackie postaci znanych i nieznanych, czyli symplifikacja, a nie gadanie do obrazu, sadzenie sałaty na Saharze, wołanie na puszczy!

Don Kichote zamienia się w Wojaka Szwejka (może z większą wkładką intelektualną), kaznodzieja w poetę w czapce ironisty, zaś AntoniK w Wilka Miejskiego, samotnego łowcę pereł sensu na wysypisku śmiecia medialnego. Zrozumiałem - im obszerniej piszesz, rozlegle filozofujesz, używasz „mądrych słów” (zawsze jednoznaczna ocena – chełpliwość, nikt nie pomyśli, myśląc schematycznie, czyli powszechnie, a jest, kolokwialnie, że „on tak ma”!), to mniej masz odbiorców, już ciebie nie słychać na puszczy, takie czasy! Pewnikiem Proust, Broch, Musil, Joyce, Schulz, czy Żeromski, w grobach się przewracają, bo już ich narracja stała się "passe",  bowiem obowiązuje: "tera, kurwa my, blogerzy, barbaryzmy, równoważniki zdań, kolokwializmy, semantyczny pasztet mentalnej mielizny", tak! I jeszcze ten groteskowy teatrzyk towarzyski: „piszemy, aby w koterii lizać się po fiutach, albo wylewać na kaczy stów, moherów, czy trolli koryta mentalnych pomyjów”! Wielu mentalnych tandeciarzy, intelektu si, "nawijaczy makaronu wokół kaczego kupra" pisze jeno po to, aby innym „przypierdolić", tym piszącym „na blogu pojebusom” (w polskim języku nie ma słowa blog, jest - forum autorskie), tym "zjebom, kutasom, złamsom", tak fajnie, knajacko, rustykalinie, albo długopisom prezesa, ksiomdzom, kaczystom, czy innym „wrogom demokracji”, "tera my", obierki RP, progenitury SBckie, gnidy komusze, ratlerki intelektu, myślą, że coś mogą, prócz defekacji, ale NIE, bowiem wgląd w realia ma niewielu, a wielu jest "sprawnych intelektualnie inaczej" z powodu zupy kaczej, hidżry islamskiej i wirusa filipińskiego od Olka złapanego, no nie? No bo jak nożna widzieć świat w realnej odsłonie, na oczy własne, nie "usprawnione Szkłem kontaktowym", jeśli jest się „resortowym dzieckiem”, „pożytecznym idiotą”, czy „gnidą ubecką”, bowiem z tej perspektywy widzi się „dyktaturę kaczystowską”, faszyzm, deptanie demokracji i „zaprasza islamistów do polskiej zagrody”, tak…

Ale także, to pospolite „zużycie materii”, kruchość ciała, co je naruszyła pała, tak zrymowało się! Bowiem, starość, nie radość, jednooczność cyklopia, nie wzrok sokoli, więc zachęca do rozsądku, redukcji wpatrywania się w monitor! Zmiana optyki od zaraz! Świat jest piękny, jeśli używasz odpowiedniego "zoomu mentalnego", a jak romansujesz z dziwką polityką - widzisz jeno szambo, a twój „wizjer na świat” zużywa się, oby nie na amen! Epoka "szambonurków" mnie nie porywa, raczej wyzwala mdłości, oczyszcza przez womity mentalne z komsomolskiej  marynaty owiniętej w brednie i krawaty. Uwalnia od przymusu pisania sobie, a muzom, sobie, a pojemnikom na fakty medialne, sobie, a baranim głowom, bowiem mądrych nie oświecisz, oni widzą, a durniów nie poddasz mentalnemu detoksowi, a to występowanie jeno w roli skatologa! Daleko zalazłeś na "ziemię jałową", to nie Tao badacza sensu na różnych diapazonach wtajemniczenia, pojmowania zjawisk, od cielęcia do jelenia, ironizując z lekka, co chyba "godne i sprawiedliwe", co?!

No więc, kundelki mentalne – łopatki i wiaderka w dłonie i do zafajdanej piaskownicy, ja zaś do balonu wsiadam i w niebiosa, aby widzieć lepiej strategię Kapitana Klossa i psa ogrodnika, co z kradzioną myślą do psiarni umyka… Teraz, więc przesadzam swe stare drzewo, bawię się w ogrodnika-eksperymentatora, łamię tradycyjne wskazania... Liczę jednak na sukces transplantacji i owoce transmutacji! I pamiętajcie – zawsze trzeba być młodym, duchem, bowiem duch, to energia, to nieśmiertelność, zaś twe ego „ulepione z mentalnego gówna psiego”, koleżanko i kolego, tak! Teraz robię pierwszy krok, sprawdźcie, czy w dobrym kierunku. Albo - nie, patrzcie sobie pod nogi, to rozległe horyzonty! Przed laty uczyniłem "wejrzenie w arkana" teoretycznie i zapisałem. Teraz, kiedym oderwał się od „gnojowicy świata”, warto sprawdzić, co czeka mnie w pakiecie z nadrukiem: „nie z tego świata”. Sprawdzam! Trzymajcie kciuki, lub „plwajcie na skorupę i zstępujcie do głębi”, może rozłupcie sensu orzech, a łańcuch świateł łkania za znikającą kastą załóżcie na choinkę absurdu made in PRL!

Ps. Ogród. kwietny i warzywny na balkonie, wbrew miejskim kontekstom, rośnie w siłę i witalność, zjada słońce, pije deszcz, inhaluje CO2, ziarna obumarły i wydają plon, a to dobry znak, bo jak idzie wiosna, zawsze ku jesieni i dalej, to zieleni się sosna, tak!

Pozdrawiam – Wilk Miejski

 

                                                                           *

 

                                                    Sen inicjacyjny

 

 Szedł przez miasto. Miasto było jego i zarazem nie jego. Choć kolor nieba zwiastował czas dzienny w uliczkach i zaułkach panował tajemniczy półmrok. Przechodził poprzez bezludne, zastygłe w katatonicznym bezruchu podwórka, przemykał się pod mrocznymi arkadami, wychodził na miejskie place, gdzie stały w bezwodnym uśpieniu stare, omszałe fontanny. Od czasu do czasu napotykał barokowy kościół, którego odpustowo przeładowane ornamentem wnętrze spowijała brunatna poświata, znamionująca schyłek i pustkę teatralnej bufonady. W jego realnym Mieście dominował ceglany gotyk, więc ta barokowa, jarmarczna sceneria to był symboliczny wyraz umysłowej kondycji mieszkańców. Czy on także należał do gromady wielbicieli barokowych amorków i “Czterech pancernych”? Nie dociekał już, bo po chwili wędrówka zmieniła charakter. Domy stały się niskie, drewniane, prawie wiejskie chaty, zaś ulica przemieniła się w piaszczysty trakt. Wreszcie zabudowania skończyły się i wyszedł nieoczekiwanie na rozległą pustynię. Stało nad nią granatowe niebo wieczoru, a ponad horyzontem ciągnął się złoty pas dogasającego zachodu. Zaraz ją zobaczył. Stała pośrodku pustyni wyniosła i dostojna. Była sercem pustyni i osią świata. To była jego wieża. Wieża, którą tyle razy obserwował i fascynował się jej niezwykłą urodą. Teraz była jednak czymś więcej. Rozpoznał, że jej kształt jest zarazem miękko macierzyński i monstrualnie falliczny. Ten androgyniczny, magiczny obiekt był kresem jego wędrówki. Wiedział już, że jest to jego brama niebios, do której zawsze podświadomie zdążał. Podszedł do wielkiej budowli, a wtedy potężne, kute wrota same się rozwarły…

Wszedł do środka i zobaczył przedziwne laboratorium. Stały tu wielkie generatory energii, turbiny, kotły, zegarowe tarcze manometrów, a cały ten stalowy mechanizm oplatał gąszcz rur. Metalowe cielsko maszynerii przypominało biologiczne kształty przedpotopowych gadów. Cała konstrukcja miała kolor brunatno-zielony i wydawała głębokie pomruki i dudnienia. Był tu też ogromny piec ognisty, czarny gmach z rozwartym, gorejącym paleniskiem. I właśnie przed owym piecem spotkał człowieka. Człowiek miał czarną jak węgiel skórę. Był obnażony do pasa, a jego brzuch rozpruty wytaczał z siebie suchy, chropawy fartuch czarnych trzewi. Był mężczyzną. Był rubaszny, buchający zmysłowością i mocarny. Powiedział do Marcina:

- Jestem tu palaczem. Podtrzymuję wieczny ogień pożądania. Sam jestem przepełniony pożądaniem, które ze mnie wypełza jak smok ognisty. Moje bebechy to wizytówka mej żądzy. Nie wstydzę się ich i w niczym mi nie przeszkadzają. Kiedy żądza bierze mnie w posiadanie uganiam się za kobietami, które uciekają przede mną z piskiem, a gdy spostrzegają, że się zdyszałem zatrzymują się i łaszą jak suki. Potem klękają usłużnie, ssą mego kutasa, a gdy jestem już bliski tryśnięcia padam na wznak, wykładam się jak basza, a wtedy jedna z nich wskakuje na mnie i dziko ujeżdża, aż trysnę w jej ciało gorącym nasieniem. Inne w tym czasie ślinią się lubieżnie, mlaskają i międlą swe sromy. Kiedy jest po wszystkim kobiety śmiejąc się i podszczypując powracają do stołu, gdzie toczy się wieczna biesiada. Zachłannie jedzą mięso, rękoma nagarniają kawior, pożerają kiście winogron i piją wino z dzbanów, niechlujnie zalewając sobie obfite cyce. A ja zapadam się w czarny sen. Nie wiem ile to trwa, ale zawsze wstaję kipiący siłą. Biorę potem łopatę i sypię węgiel do gardzieli pieca. Kiedy znowu zaczyna rozpierać mnie pożądanie rzucam robotę i gonię za babami, które wiecznie biesiadują w okolicy. Me życie jest proste, jasne i krwiste. Uwielbiam je!

I jakby chcąc dać świadectwo swym obyczajom rzucił się nieporadnym, komicznym biegiem za stadkiem pijanych kobiet, które w halkach lub zupełnie nagie rozbiegły się z frywolnym piskiem. Dogonił jedną z nich, wyklepał po tyłku, wycałował szyję i piersi, a potem porwał ją w pół i uniósł do góry. Marcin słyszał gardłowy charkot i chrapliwy, zmysłowy śmiech kobiety. Odwrócił się i odszedł. To było groteskowe, ale i smutne. To był spektakl rozbuchanej jałowości i nędzy życia. Poczuł, że było to piekło tych, którzy nigdy nie obudzili się ze snu, ukołysani nachalnym, słodko mamiącym szumem wezbranych zmysłów, których życiowa energia spływała jałowo w piach. Poznał, że niepohamowana lubieżność jest ścieżką zatraty.

Szedł więc dalej. Wnętrze kotłowni zmieniło się w ciemny korytarz zakończony drzwiami. Drzwi były zamknięte. Zobaczył, że w miejscu progu jest głęboka jama. Przeszedł go dreszcz. Gdzie prowadzi ten tunel? Odczuł gwałtowną wolę sforsowania drzwi. Ale nie zrobi tego klasycznie. Coś mu mówiło, że wybrać należy trudniejszą drogę. Przeczołga się tunelem. Tunel zaprasza odważnych. Nie jest pułapką. Czuje to bezwiednie. Jest macicą duchowych narodzin, przez którą przeciśnie się do nieznanego świata. Klęka więc przed jamą, pochyla się i wpełza powoli głową na przód. Przeciska się przez pachnący ziemią mrok. Nie trwa to długo. Wypełza na powierzchnię. Staje na dużym podwórcu starego, drewnianego, porośniętego dzikim winem dworu. Dach dworu kryty był gontem, który porósł zielony mech. Dwór zanurzony był w kwietnym ogrodzie. Rosły tu malwy, naparstnice purpurowe, lilie złotogłów, lwie paszcze i morze innych, pomniejszych, bajecznie kolorowych kwiatów. Nad przyziemnym królestwem bogactwa kolorów rozpościerały baldachimy koron stare, wielkie drzewa. Rosły tu lipy, modrzewie, kasztanowce, świerki srebrzyste, czerwone buki, jawory, łaciate platany i mocarne dęby. Stary dwór otoczony był tęczą barw kwietnych i zielenią potężnych grzyw drzew. Panował tu nastrój sielskiego zbratania człowieka z naturą.

Na środku podwórca stała stara studnia. Pochylał się nad nią drewniany żuraw, a ocembrowanie porastał gęsty liszaj porostów i mchów. Nad zimną gardzielą studni dyndało łagodnie drewniane wiadro, uczepione długiej żerdzi żurawia. Obok studni, lekko wsparta o cembrowinę stała kobieta. Była młoda i przysadzista, o kształtach pełnych i dojrzałych. Jej ciało było zielone. Zielone miała też włosy. Wyglądała złowrogo, lecz ciepły uśmiech błąkający się po jej twarzy sugerował dobre zamiary. Uniosła rękę i kiwnęła palcem na Marcina. Chłopak podszedł do zielonej strzygi. Stanął przed nią i spojrzał jej w oczy. Dostrzegł w nich zielony bezkres wód. Strzyga wskazała palcem na swe łono. Siedziała tam zielona żaba, mocno przytwierdzona łapami do podłoża broniła dostępu do przystani łona. Kobieta łagodnie lecz stanowczo odezwała się do Marcina:

- Pocałuj mą żabę. Ona jest symbolem odrazy i lęku, jaki żywi mężczyzna do nieznanej kobiecości. Lecz kiedy ją pocałujesz lęk zniknie, żaba zniknie i zobaczysz to, co widzą oczy przebudzonego. Trzeba przemóc wstręt. On separuje cię od świata i małodusznie wyznacza granice twego karłowatego jestestwa. Jest on straszakiem, który broni dostępu do królestwa prawdziwego zrozumienia. Jeśli mnie poznasz, poznasz wszystko. Jestem twą przewodniczką do bram pałacu światła. Lecz nim tam dojdziesz, przejdziesz przez piekło odrazy.

Marcin przyjrzał się dokładnie kobiecie. Jej twarz była piękna i spokojna, lecz otaczała ją aura złowrogości, a może zagadka odmienności. W zielonych nitkach jej włosów spacerowały roje małych, zielonych pajączków. Nad jej głową zobaczył zielonkawy, niski, letni księżyc w pełni. Kobieta zanurzyła wiadro w studni i powoli opuszczała ramię żurawia. Poczuł zew silniejszy od młodzieńczego zakłopotania. Uklęknął bezwiednie i pocałował żabę. Poczuł lodowate zimno, lecz zaraz otoczyła go aura przejmującego ciepła. Otworzył oczy i podniósł głowę do góry. Stała nad nim kobieta o białym ciele i czarnych włosach. Kiedy wstał pocałowała go w usta. Podeszła do ławy, na której leżał bezkształtny kłąb materiału. Podniosła go i rozpostarła. Włożyła na siebie luźną zieloną suknię i chwyciła chłopaka za rękę. Poprowadziła go poprzez szumiące złotym zbożem pola. Doszli do skraju lasu…

Stała tam zapadnięta ze starości stara chata, pokryta słomianym, omszałym dachem. Była to chata pustelnika. Wiedział już o tym. Kobieta podprowadziła go do drzwi chaty i zniknęła. Chłopak stał i czekał. Drzwi chaty otworzyły się i wyszedł z nich wysoki, krzepki starzec. Jego pobrużdżoną twarz okalała wielka, siwa broda. Odziany był w brązową, łataną opończę i sandały na bosych stopach. Usiadł na ławce przed chatą i gestem zaprosił Marcina. Chłopak przysiadł obok i czekał w milczeniu. Trwało to chwilę. Po chwili starzec odezwał się mocnym, spokojnym głosem:

- Osiągnąłeś wiele. Poznałeś mrok życia i przeszedłeś przez Bramę Jedności do świata mądrości. Jesteś moim uczniem, choć nie pobierałeś u mnie nauk. Ja jestem strażnikiem tej wiedzy, którą posiadłeś. Cieszę się z tego, że stróżuję nie na darmo. Moja wiedza jest dla wszystkich, lecz nie dla każdego. Ty w nią wyposażony, radością napełniasz me serce, a sobie otwierasz wielką perspektywę życia. Znalazłeś się we właściwym miejscu, masz wgląd w istotę rzeczy i sposobny jesteś do czynów, które cię urzeczywistnią. Wracaj więc do siebie i strzeż tego skarbu. To jedyny skarb jaki można znaleźć pod słońcem tej ziemi.

Marcin słuchał i rozpierała go radość. Słowa tego człowieka były dla niego wielką nagrodą. Lecz nagle pojawił się cień niepewności. Cień potężniał i nasmużał się na jego radość. Nie umiał go odpędzić od siebie. Czyżby mądrość zawiodła? Zapytał więc jej strażnika:

- Mistrzu, czuję mrok wewnętrzny, choć ty mówisz o świetle wiedzy. Dlaczego skoro osiągnąłem mądrość cień niepewności przesłania mi jasność widzenia? Dlaczego nie mogę cieszyć się owocami swego twórczego dokonania?

Starzec uśmiechnął się. Po chwili przemówił. Marcin poczuł w jego głosie nutkę złości. Oczy starca błyszczały, a ręce nerwowo obracały zimny kryształ. Po chwili irytacja zamieniła się w dobroduszność. Uspokojony, łagodnie uśmiechnięty  starzec tak przemówił:

- Moja wiedza jest dla ludzi. Dlatego też człowiek w nią wyposażony osiąga wgląd w rzeczywistość i wewnętrzny spokój. Lecz w tobie drzemie tęsknota do przekroczenia granic człowieczeństwa. Jesteś niepogodzony z ograniczonością ludzkiej kondycji. Pali cię głód doświadczenia wszechbytu. Teraz uważaj. To pycha, ale też odwieczna droga wybranych, a tych jest niewielu. Ja nią nie poszedłem. Poznałem swe możliwości. Moja mądrość jest z ludzkiego świata. Ten świat jest moim domem, moim sercem i mym przeznaczeniem. Prostuję jego ścieżki i prowadzę zbłąkanych ku zrozumieniu jego sensu. Nie wstąpiłem na ścieżkę Lucyfera, która wiele obiecuje, lecz wydziedzicza z ludzkiego świata i człowieczego sensu istnienia. A sens ten brzmi: są granice, których nie przekroczysz. Jest to, co możesz odkryć i to, czego nigdy nie odkryjesz. Tajemnica jest mocą, gdy ma zakrytą twarz. Jest magnesem, który ciągnie cię nieustannie do nowych dokonań. Przyjdzie moment, gdy w rozbłysku zrozumienia ją poznasz. Będzie to ostatnia chwila twej ziemskiej przygody. Potem rozpocznie się przygoda nieziemska. A teraz idź do swej kobiety i ciesz się życiem. Jesteś mądry, więc radości ci nie zabraknie. Nigdy nie pragnij posiąść wszystkiego. Wszystko przyjdzie do ciebie samo, gdy się wypełni twój czas. - starzec zamilkł, zamknął oczy i ze spokojną, czuwającą twarzą siedział obok Marcina.

Marcin przyjął z pokorą przesłanie starca. Z trudem i żalem wygasił duchową zachłanność. Wiedział, że są granice i pogodzenie się z tym, to dowód mądrości. Dlaczego tylko mądrość musi gorzka? I już odpowiedź przyszła sama. Dlatego, że mówi o tym co można osiągnąć, a przestrzega przed jałową szamotaniną. A przecież wielu, bardzo wielu uwielbia bezpłodną szamotaninę, nazywając ją niepokojem twórczym, wieczną tęsknotą do prawdy, ścieżką poznania i jeszcze innymi efektownymi komunałami. Teraz już wie, że poznawszy granice może żyć w swym świecie bezpiecznie i radośnie, nie tracąc energii na jałowe bicie głową w ścianę. Wezbrała w nim druga fala radości. Teraz był u siebie.

Starzec otworzył oczy i na rozwartej dłoni podsunął Marcinowi kryształ. Przezroczysty, szklisty wielościan zdawał się emanować zimne światło. Chłopak wyciągnął dłoń. Starzec położył na otwartej dłoni kryształ. Marcin zacisnął pięść i przyjął opiekuńczy dar. Starzec odezwał się do niego:

- To prezent na odnalezioną drogę życia. Wpatruj się w niego. Jest nieludzko zimny i strzeże tajemnicy, lecz w jego jasnych, zamkniętych przezroczystymi ścianami komnatach może zamieszkać twoje ciepło. Napełnij kryształ swoim ciepłem. W szklanym pałacu tajemnicy zamieszka twoje tchnienie życia. Strzeż go. To twoja arka przymierza człowieczeństwa z tajemnicą. Ruszaj!

Starzec położył rękę na głowie chłopca i przekazał mu bezsłowne błogosławieństwo. Wstał i zniknął we wnętrzu chaty. Marcin siedział przez chwilę w skupieniu, a po chwili zerwał się radośnie i popędził polami ku majaczącemu w oddali staremu dworowi. Z komina dworu sączył się dym. Jego kobieta gotowała obiad. Poczuł dotknięcie radosnej swojskości. Miał swój świat, swój dom, swą kobietę. Biegł w uniesieniu roztrącając kłosy falującego zboża...

                                                             *

 

Antoni Kozłowski vel Wilk Miejski

 

 

Fragment cytowanej tu książki, w ciągłej redakcji, zatytułowanej roboczo „Leć motylu, leć…”. Jest to, być może strumień świadomości, ale nie po joyce’owsku, nie kanon udziwnień postmodernistycznych, bardziej jego pastisz, chyba najtrafniej semantyczny labirynt oniryczno-filozoficzny, „zlepieniec literacki”, fresk ułożony z refleksji z czasów mych studiów filozoficznych na KUL-u, odtworzenie obrazów lęków, traum i olśnień dzieciństwa, zasłyszanych opowieści, przeżytych zdarzeń i wymyślonych obrazów w stylu licentia poetica, zaś przez obruszonych wydawców nazwany „stekiem obrazoburstwa, anarchizmu i obscenii, manieryczny literacko, z dziwacznym, mętnym przesłaniem, albo bez”. Więc kto mi wyda tą opowieść, z definicji inicjacyjną? Będzie ona wydana, jako reszta z nieskończoności, ot co!

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura