Wilk Miejski Wilk Miejski
168
BLOG

Orient Magiczny – wizja bajeczna inżyniera i fotografa Antoniego Kozłowskiego

Wilk Miejski Wilk Miejski Kultura Obserwuj notkę 2

 

Idea podróży śladami historii 65 fotogramów z 1912 roku

 

Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry.Podróżuj. Śnij. Odkrywaj.

Mark Twain

 

 Mądrości nie można prze­kazać. Wie­dza, którą próbu­je prze­kazy­wać mędrzec,
brzmi zaw­sze jak głupota.

 

Herman Hesse

Spot­ka­nie dwóch oso­bo­wości przy­po­mi­na kon­takt dwóch sub­stan­cji che­micznych: jeżeli nastąpi ja­ka­kol­wiek reak­cja, obie ule­gają zmianie.
Carl Gus­tav Jung

 

Mój Dziadek, Antoni Kozłowski (1890-1955), to postać ze wszech miar niezwykła i intrygująca, człowiek o wielu pasjach i nieprzeciętnych zdolnościach, z gatunku tych, których nazywa się potocznie “osobowością renesansową”. Z wykształcenia inżynier mechanik, z pasji fotograf, malarz, poeta, muzyk i wielki pasjonat idei Orientu Magicznego, świata cudowności, niezwykłych postaci i bajecznych przygód, zawsze intrygujących świadomość Europejczyka. Ale Jego portret nie mieści się w szacownym wizerunku profesorskim, nie był tylko obywatelem i naukowcem, bowiem Jego osobowość przekraczała te ramy, dążąc do ideału pełni człowieczeństwa. Poszukując prawdy o człowieku i artyście nie możemy jedynie “badać naukowo” wszystkie jego życiowe przypadki, refleksje i osiągnięcia. Podążymy zatem tropem Jego artystycznej ścieżki, labiryntem miejsc, budowli, osób i obrzędów zapisanych na 65 fotogramach…

To świat islamu, jeszcze osobnego, sprzed dżihadu i hidżry, uśpionego, melanholijnego, baśniowego, ale i groźnego, tak... Te fotogramy przedstawiają kunszt artystyczny i ukryte pasje znakomitego fotografa pejzażu, architektury, scen rodzajowych i swoistej magii tego orientalnego świata, osoby żywo zafascynowanej mitem Orientu, chadzającej po domu w turkmeńskiej galabji, poszukującego w fotograficznych panoramach mitycznej, baśniowej, głębokiej harmonii świata. Nie wiem, czy był świadom, że ogląda także "jajo węża", że przez mglisty, baśniowy pejzaż przeświecają demoniczne kształty, chociażby ze sceny egzekucji wedle prawa shariatu. To nie inscenizacja, a zacny polski Tatar, poeta i patriota, Selim Chazbijewicz, powiedział mi, że w islamie "inscenizacja teatralna jest grzechem", zatem widzimy "śmierć na żywo", o zgrozo!

Czy budowa osobistej wizji “Magicznego Orientu” była Jego celem życia, czy spontaniczną kreacją, początkiem rozsmakowania się w artystycznej fotografii, tego nie wiem, a sądzę, że On też nie wiedział na pewno. Czy było to "oswajanie demona", czy nauka, jak kochać bliźniego w inne szaty kultury ubranego, oto jest pytanie! Pewnym jest to, że był osobą wymykającą się wszelkim definicjom, oscylującą pomiędzy racjonalną ścisłością wiedzy inżyniera mechanika, a pasjami i marzeniami zbliżającymi Go ku niecodziennej urodzie świata i zagadce istnienia. Był poetą i romantykiem, a przecie wiadomo, słowo kreuje obraz, a obraz zakwita słowem, logosem, kiedy jest sakralny i ewokujący doświadczenie spotkania z tajemnicą. Tak bywa, a ja, potomek tej wielkiej Postaci, szukam tropów dla zrozumienia mej tożsamości, mych korzeni świadomości, mej drogi, tej rzadziej wędrowanej, na Ziemi…

Warto zatem, podążając tropem Jego orientalnej przygody odnaleźć te klimaty, które Go zafascynowały, poznać prawdę o charakterze i smaku owego życia, tak odmiennego od naszego, że aż baśniowego. Warto, po latach, ponad 100 zresztą, odbyć raz jeszcze naszą ludzką, europejską, nie genderowską, nie „poprawną politycznie” i nie multikulturystyczną, ale podróż naszej świadomości i wyobraźni do matecznika naszego człowieczeństwa, do oazy duszy nie skażonej ideologią i politycznym szambem, do świata czystej idei i jedności w wielości, do Magicznego Orientu, co fascynował Junga i Hessego, tak myślę, ale nie jestem zawodowym myśliwym...

W 1907 Antoni Kozłowski po ukończeniu nauki w szkole średniej wyjechał do Charkowa, gdzie zdał egzamin z łaciny i zapisał się na studia medyczne na tamtejszym uniwersytecie. Równocześnie wysłał papiery do Instytutu Politechnicznego w Petersburgu. To okazało się wyborem Jego życia. Uczelnię w Charkowie wiosną 1908 roku z ukazu cara zamknięto ze względu na rozruchy studenckie, połączone z masowymi aresztowaniami i zesłaniami studentów. Jego ominęło aresztowanie, ale ze względu na bezpieczeństwo osobiste zrezygnował ze studiów i wyjechał do rodziców na Kaukaz. Tam otrzymał zawiadomienie, że został przyjęty na wydział mechaniczny Instytutu Politechnicznego im. Piotra Wielkiego w stołecznym Petersburgu. Pojechał, zatem, na studia z 2-miesięcznym opóźnieniem, które musiał żmudnie nadrabiać. Start, więc miał trudny...

Ale i potem nie było łatwo, ba, nawet ciężko i to nie z powodu braku smykałki do przedmiotów technicznych, o nie, ale z przyziemnych trosk materialnych, bowiem rodzice nie mogli łożyć pieniędzy na wykształcenie syna. Zarabiał, zatem jako sprzedawca w księgarniach, wykonywał płatne kreślenia dla kolegów studentów, potem projekty semestralne i dyplomowe, a także udzielał korepetycji w zamian za wynajęcie stancji. W czasie letnich miesięcy pracował jako robotnik w rozmaitych zakładach przemysłowych Petersburga. Wyjeżdżał też do pracy na Kaukaz i do Turkiestanu, gdzie przeniesiono Jego ojca. Przepracował łącznie 24 miesiące jako ślusarz, tokarz, odlewnik, modelarz, maszynista kolejowy, a także jako konstruktor. Pieniądze z wynagrodzeń za te ciężkie, lecz nieodzowne dla dalszej kontynuacji studiów, prace wakacyjne pozwoliły mu bez straty roku dobrnąć do upragnionego dyplomu i rozpocząć zawodową karierę zwieńczoną profesurą na PG i latami pracy na niwie technicznego innowatora i pedagoga, ale też fotografa...

Aby rozwijać swe umiejętności fachowe Dziadek jeszcze w czasie studiów pracuje w 1912 roku przez 4 miesiące jako technik-rysownik i mierniczy na Wydziale Budownictwa Instytutu Inżynieryjnego w Taszkiencie. Zapewne właśnie wtedy wiele podróżował (a i wcześniej, jako maszynista kolejowy) po obszarach Kazachstanu, Turkiestanu, Uzbekistanu i Kirgizji, co dokumentuje Jego zachowany zbiór 65 fotografii (może było ich więcej), zawierających swoisty reportaż z tych fascynujących i egzotycznych dla Europejczyka obszarów świata. Zapewne wiele lat potem, z pobudek romantyczno-idealistycznych, Dziadek dokonał zabiegu artystycznego i przy pomocy technik graficznych wyretuszował zrobione zdjęcia. Powstał więc, nie dokumentalny fotoreportaż, lecz twórcza wizja świata, w który tchnął swego ducha tęsknoty za mitycznym Orientem, krainą baśniowej fantasmagorii, gdzie groza publicznej egzekucji kontrastuje z butą dostojników islamskich, spokojną praca rzemieślników, monumentalnym pięknem architektury i życiem biesiadnym. Stworzył, więc unikal­ną panoramę archaicznego Orientu, który z powierzchni ziemi zniosła rewolucja bolszewicka, a która to wizja ma niebagatelne walory poznawcze i artystyczne. W latach 1998 w sopockim Dworku Sierakowskich i w 1999 w Bibliotece Publicznej, filii l we Wrzeszczu owe fotogramy przedstawione zostały publicznie, jako wystawa “Orient Magiczny", a także opublikowane w “Roczniku Tatarów Polskich”, tom VII w Gdańsku 2002 roku, teraz zaś, w pełni zasłużenie, zeskanowane oczekują na wydanie albumowe i spektakl w teatrze świata, tego w zasięgu myśli...

Bowiem to nie koniec inspirującego oddziaływania na współczesną wyobraźnię i zmysł estetyczny znakomitych fotogramów Orientu Magicznego wykonanych ok. 100 lat (dokładnie 105) temu przez Dziadka Antoniego Kozłowskiego w realiach innej, fascynującej kultury i frapująco odmiennego świata urbanistyki, obyczaju codziennego i rytmu życia. Ten utrwalony na starych, sepiowanych fotogramach, dawno nie istniejący świat zachęca do skonfrontowania z aktualnym jego wydaniem, odbycia “Podróży na Wschód”, aby naocznie się przekonać, co pozostało z “cieniów zaginionych przodków”, jak zmieniło się oblicze baśniowej i surrealnej panoramy Orientu. Czas, aby plan owej podróży wcielić w życie. To taka moja wizja, taka osobista inspiracja Osobą i wykreowanym Magicznym Orientem, który 12 lat temu odnalazłem, po raz wtóry, podczas segregacji, żal, żal serce płacze, materialnej spuścizny po Mamie Teresie (Mama schowała fotogramy bojąc się, że „wyparują” z mieszkania!) na Politechnicznej we Wrzeszczu…

Owocem owej przygody będzie, zapewne jeśli „mit w realność wstąpi”, materiał do niezwykłego filmu, co porówna świat zrejestrowany ponad 100 lat temu ze współczesną rzeczywistość tych krajów, tych ongiś magicznych pejzaży Orientu, co odzyskują swą tożsamość i borykają się z cywilizacyjnym piętnem dewastacji natury i świadomości ludzkiej pozostawionych przez sowiecki komunizm. To także impuls, może magiczny, a na pewno poznawczy i twórczy, do powstania, także zapewne, ciekawej publikacji albumowej, może także reportażu, radiowego i filmowego, także kanwa dla powieści, wierszy, fotografii, może muzyki, tak sobie roję…

Roję także o tym, aby ktoś to zechciał dostrzec, jako wyzwanie do wyprawy, sprawił, aby słowo ciałem się stało, zorganizował i odbył taką wyprawę, taką Podróż na Wschód, takie „bis bisurman”, wyprawę do świata, który zmienił oblicze, ale zapewne zaczyna odnajdować ducha, który tam mieszkał, a który na szczęście, czasowo zawalony śmietnikiem sowieckiej industrii i ateistycznej urawniłowki, odradza się, jak Fenix z popiołów, jak step po zimie, jak dzień po nocy, jak odwieczna opowieść, że świat wyrwany z objęć „dziwki polityki” może być piękny, a człowiek nie zaczadzony ideą divide et impera może być nam bratem i siostrą, bowiem kraje Azji Środkowej nie wstępują na islamską ścieżkę konfrontacji z kulturą Zachodu, nie przyłączają się do dżihadu. Przynajmniej na razie. Zatem byłoby to wyciągnięcie ręki do dialogu, porozumienia pomiędzy odległymi, zwaśnionymi kulturami, mądry i twórczy gest, tak...

Jestem tylko twórcą, mam wizje i roi się w mej głowie literacko, poetycko, symbolicznie i mitycznie, a u trzeba, przy wcieleniu pomysłu w życie, w podróż do dawnej wizji i jej skonfrontowanie z aktualną rzeczywistością „świata odzyskanego” twardej ręki i jasnej głowy dziennikarza śledczego, podróżnika, globtrotera, pasjonata podróży, zwłaszcza tej na Wschód, no i znawcy arkanów islamu, co nie jest religą, a „totalnym światopoglądem cywilizacyjnym”, więc należy respektować i szanować jego prawa, jeśli chce się wpasować w wymiar dialogu… Czy znajdzie się taki przewodnik, co wyzwanie podejmie? Mam swoje typowanie, ale póki nie jestem „po słowie”, nazwiska nie podaję. Jednak wierzę, a wiara góry przenosi!

                                                    *

 Antoni Kozłowski

Opis ilustracji fotograficznych otwierających tekst. W przypadku zdjęć orirntalnych (wszystkie ok. 1912) są to opisy Dziadka, a Jego konterfrkty opisuje autor.

1. Dialog dwóch osobowości. Autoportret 1947.

2. Targ na dywany w Sarczy.

3. Kirgizi w czaj-hanie.

4. Kupcy bucharscy.

5. Chan Buchary.

6. Egzekucja w Bucharze wedle prawa szariatu.

7. Suk w Bucharze.

8. Mauzoleum Tamerlana w Samarkandzie.

9. Ucztujący Turkmeni.

10. Warsztat rzemieślnika w Bucharze.

11. Mazar (meczet cmentarny) w Ałma-Acie.

12. Wystawa LTF w 1938 (Dziadek Antoni, bez wąsów, stoi trzeci od prawej)

13. Dziadek Antoni w 1908 jako student w Charkowie.

14. Student z Petersburga. Dziadek Antoni 1914.

15. Turkmen. Dziadek Antoni 1946.

16. Praca dyplpmowa Dziadka Antoniego str. 25.

Zobacz galerię zdjęć:

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura